Zemsta ręki śmiertelnej

     Tytuł „Ninja: Shadow of a Tear” miałem na uwadze już od kilku miesięcy. Tuż po premierze na festiwalu kina akcji w Austin film w reżyserii Isaaca Florentine’a zebrał pozytywne recenzje wśród najautentyczniejszych opiniodawców – widzów. Niektóre głosy nazywały „Ninja II” „najlepszym filmem direct-to-video, jaki kiedykolwiek powstał”. I choć jest to stanowcze słowne nadużycie, obraz Florentine’a nie sposób nazwać kiepskim sequelem.

     Bohaterem kontynuacji jest znany z filmu „Ninja” Casey Bowman, grany przez Scotta Adkinsa. Młody Amerykanin wiedzie szczęśliwe życie ze swoją japońską małżonką. Kobieta oczekuje pierwszego dziecka, a Casey nie posiada się z radości. Idylla nie trwa długo. Pewnej nocy, po powrocie do domu, Bowman znajduje ukochaną martwą. Zdesperowany mężczyzna – mistrz ninjitsu – poprzysięga zemstę. Wyrusza w podróż do Birmy, by odnaleźć morderców żony i wydać im należytą karę.

ninjashadow1

     Kariera Isaaca Florentine’a nabrała w ostatnich latach niespodziewanego rozpędu. Facet odpowiedzialny za szmelc pokroju „Mrocznych żniw” czy „Oddziału specjalnego: Wyspy śmierci” urósł do rangi mistrza współczesnego kina kopanego. I nawet, jeśli jest to kino mocno średnie, wydawane zresztą głównie na rynku DVD/Blu-ray, metamorfoza pozostaje godną podziwu.

     Na planie „Shadow of a Tear” Florentine’owi udało się skompletować obsadę całkiem zdolnych aktorów, którzy w swoje role włożyli dużo ekspresji. Scott Adkins popisowo wcielił się w postać Caseya Bowmana. Jego talent również ewoluował. Choreografię scen walki Brytyjczyk opanował do perfekcji – jak zawsze. Co natomiast zaskakuje, rolę walecznego wdowca udało się Adkinsowi odegrać niemal z dramatycznym zacięciem. To duży krok naprzód dla odtwórcy, który nigdy dotąd nie mógł pochwalić się solidnym występem aktorskim. Na ekranie Scottowi Adkinsowi towarzyszy Kane Kosugi – syn mistrza Shô Kosugiego („Revenge of the Ninja”, „Dziewięć śmierci ninja”).

     Fabularnie, w sequelu „Ninja” nie ma miejsca na fanaberie. Treść filmu jest bardzo uproszczona, wzorem kina akcji sprzed trzydziestu lat. Podobnie jak w najlepszych pozycjach z tego okresu, „Shadow of a Tear” przedkłada w wielu miejscach wartką intrygę nad zdrową logikę. Bowman bywa niezniszczalny bardziej niż Sly Stallone, a jego przeciwnicy głupsi od Johna Travolty w „Kodzie dostępu”. Formuła „Ninja II” jest wymęczona jak koń po westernie.

     Film prezentuje się dużo lepiej pod kątem technicznym. Florentine, dowodząc dojrzałości reżyserskiej, ofiaruje swoim aktorom duży komfort w kreowaniu scen kopanych. Można odnieść wrażenie, że projekt uzależniony jest od tempa ich ruchu czy kształtowania ciał. Swoboda aktorów pozytywnie wpływa na plastyczność obrazu.

     Revival estetyki lat 80. i 90. trwa w najlepsze. „Ninja: Shadow of a Tear” godnie hołduje klasykom Jean-Claude’a Van Damme’a, lecz raczej nie wypełnia głodu po „Krwawym sporcie” czy „Podwójnym uderzeniu”. Być może następny owoc współpracy Isaaca Florentine’a i Scotta Adkinsa przejdzie wszelkie oczekiwania zainteresowanych.

Ocena: 6/10

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

ninjashadow2

Niepotrzebni

          Film promowany, wychwalany, a przede wszystkim oczekiwany przez masy na długo przed premierą powinien – nawet jeśli nie świecić znakomitością – przynajmniej być wartym swojego rozgłosu. Coraz częściej, niestety, potencjalne blockbustery rozczarowują, a nawet sromotnie zawodzą. „Niezniszczalni 2” to właśnie obraz z tej szerokiej grupy, katastrofalny niewypał, którego traumatyczny seans odcisnął na moim, i z pewnością nie tylko moim, filmowym instynkcie trwałe piętno.

     Ta sama grupa prawie emerytowanych najemników, która w pierwszych „Niezniszczalnych” obaliła rządy latynoskiego satrapy, a przy okazji doprowadziła do absolutnej destrukcji jego państewka, powraca. Ścigają Jean-Claude Van Damme’a, który postarzał się bardziej niż wszyscy pozostali członkowie obsady razem wzięci, i nie potrafi już porządnie przywalić z pół obrotu. Co z tego wyniknie?

ex

     „Niezniszczalni 2” nie są jednym z lubianych przez widzów, zabawnie niemądrych filmów. Za dużo w tej głupocie głupoty, rozmów o niczym w najmniej odpowiednich sytuacjach, absurdu. Śmiesznie też nie jest, mimo zapewnień producentów i daremnych przymiarek aktorów do efektywnego żartu. Chuck Norris spędzający na ekranie pięć minut, połowę z tego opowiadając jeden ze słabszych kawałów o sobie samym, nie jest śmieszny. 65-letni Schwarzenegger z gracją wyrywający drzwiczki samochodu nie jest śmieszny. Nawiązania do tysiąckroć lepszych tytułów z udziałem gasnących gwiazd nie są śmieszne, to profanacja. Ponuro prezentuje się projekt Simona Westa, a już na pewno godna opłakania jest medialna prostytucja, jakiej dopuszczają się przyciśnięci głodem, łasi na dawną sławę staruszkowie.

     Pech chce, że sequel „The Expendables” to nawet nie kino dla idiotów. To prawdopodobnie film dla nikogo, gdyż nic nie jest tu takie, jak być powinno. Ordynarny i wtórny, porównywalny do setek podobnych akcyjniaków, nowy obraz reklamowany nazwiskiem Sylvestra Stallone’a jest napisany na kolanie. Dialogi nie wnoszą nic w fabułę, są pozbawione sensu. Tytułowi „niezniszczalni” (choć zgodnie z oryginalnym tytułem nomen omen „zbyteczni”) w zdecydowanej większości koszmarnie odtwarzają miernie zakreślone postaci; postaci, z których prawie żadna nie posiada historii, a niektóre (jak bohater Randy’ego Couture’a) nie mają nawet rysu cech. Za mało tu ratującego prequel sprzed dwóch lat Stathama, za dużo Stallone’a. Złe efekty i – oczywiście! – stereotypy na temat Europy Wschodniej wieńczą listę lichot, które wypełniają film. Notabene, czy ktoś wiedział o istnieniu pidżynowego języka bułgarsko-ukraińskiego?

     Co z tego, że „Niezniszczalni 2” to sto minut dynamicznej akcji? Co z tego, że jeden jedyny Lundgren sprawdza się w roli samego siebie – pechowego i bystrego mięśniaka, niedocenianego przez innych? Nie zmienia to faktu, że odtwórca głównej roli i autor scenariusza Sylvester Stallone nie dojrzał ani trochę przez trzydzieści lat babrania się w filmach spod znaku karabinu i łomotu. „The Expendables 2” to kino dla odmóżdżonych dwunastolatków, z opowieścią mniej wydumaną niż w najsłabszych grach komputerowych. Pozostaje liczyć, że obietnica Barneya Rossa się spełni, a w „Niezniszczalnych 3” wymęczone „rupiecie” z dwóch prequeli spoczną w muzeum.

Ocena: 3/10

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

ex2